Kuleje, i to bardzo, w tym filmie scenariusz.
Jest rwany, męczący, niespójny.
Typowy film, gdy reżyser mając w sumie ciekawą historię postanowił zrobić film ambitny. I wyszły potworne nudy. Dystrybutor utrzymał go więc na polskich ekranach ledwie przez jeden tydzień.
Produkcja belgijsko-francuska. To źle wróżyło od początku. Pasowałby ten film na My French Film Festival. Potencjał co prawda był, i nawet kilka pozytywnych elementów w tym filmie znaleźć można (zdjęcia chociażby), ale wysiedzieć się po prawdzie nie da.
Potwierdza ten film też zasadę, że jak ktoś weźmie na siebie za dużo - to wychodzi kicha. Bouli Lanners jest bowiem reżyserem, scenarzystą i jeszcze odgrywa jedną z najistotniejszych ról.
Potwierdza ten film też zasadę, że jak ktoś weźmie na siebie za dużo - to wychodzi kicha. Bouli Lanners jest bowiem reżyserem, scenarzystą i jeszcze odgrywa jedną z najistotniejszych ról.
Dwójka współczesnych "łowców nagród" dostaje nowe zlecenie. Na pozór proste: odnaleźć telefon komórkowy, ale wychodzi z tego prawdziwy kryminał. Na swojej drodze spotyka mocno specyficzne postacie: jakąś wałęsającą się, zakochaną parę i ekscentryka o imieniu Jezus. W końcu tytuł filmu jednoznacznie nawiązuje do nauki osoby o tym właśnie imieniu. Niestety z przekazu religijnego filmu też za wiele nie wynika, bo praktycznie jest on nieobecny.
- Tyle było pomysłów, a film jest nudny jak flaki z olejem
- Miało być czarne poczucie humoru - a jest co najwyżej żałośnie
- Są ciekawi bohaterowie, ale nie mają nic ciekawego do zaprezentowania
- Jest zagadka kryminalna, ale pozbawiona (zupełnie) napięcia

No comments:
Post a Comment