Jak mają kręcić filmy patriotyczno-narodowe na takim poziomie, to lepiej dać sobie spokój. Bo to tylko pretekst do krytyki i wyśmiewania pamięci.
O wielkich ludziach, historycznych wyborach, patriotyzmie, poświeceniu i
współczesnym wypaczeniom.
Ułomność
"Wyklętego" to nie jest nawet kwestia niskiego budżetu (wiadomo PISF -
nie dał, a w poprzednim układzie inni też nie specjalnie chcieli), bo
akurat sceny batalistyczne są zrealizowane poprawnie. To przede
wszystkim wina fatalnego scenariusza, koszmarnych dialogów i bardzo
słabej reżyserii. Jak można taki, powiedzmy sobie szczerze - trudny i
wielopłaszczyznowy, temat powierzyć debiutantowi?
Jeszcze
film się nie zacznie, a już jest fatalnie. Otóż dobroczyńcy finansowi
są wymieniani z "imienia i nazwiska". Trwa to ponad minutę i wygląda
żenująco. Jak lista sponsorów. Nikt się nie zorientował, że to
przyniesie odwrotny skutek? Ludzie przyszli obejrzeć historię filmową, a
nie posłuchać kto rzucił kaskę. Poza tym to od razu sugeruje to, że
produkcja miała problem z budżetem. Czasy się trochę zmieniły i chyba
już nie powinno być takich problemów jakie miała "Historia Roja", czy
"Smoleńsk". Warto przedłużyć te niedofinansowane produkcje, żeby jakoś
wyglądały pod względem realizacyjnym. Ale "Wyklęty" finalnie na
niskobudżetowy nie wygląda. Szwankują rzeczy, na które wielkiego budżetu
nie trzeba. Stąd to "parcie na ekran" sponsorów jeszcze mniej
zrozumiałe. Zamiast walczyć o miejsce w czołówce, może warto było
wynająć lepszego scenarzystę i reżysera. Wstydu byłoby z pewnością dużo
mniej.
Właściwy film po 25 minut reklam i wymieniania sponsorów w końcu się zaczyna.
Historia
tytułowego żołnierza wyklętego rozpoczyna się jednak w .... 1920 roku. Jego ojciec wyrusza w kiczowatej scenie z rodzinnego dworku ratować Ojczyznę.
Pierwsza scena powinna być istotna w filmie - to elementarz dla każdego
reżysera. Tymczasem nic się więcej nie dowiemy o tym początku: czy
żołnierz walczył z bolszewikami, czym się wsławił, jak to wydarzenie ukształtowało patriotycznie jego syna, czy zginął, czy wrócił, czy też walczył jeszcze we wrześniu 1939 roku???
Do tego wątku już nie wrócimy. Czyli scena "z dupy", jak niestety wiele w
tym filmie.
Debiutujący reżyser Konrad Łęcki ma
jakąś manię retrospekcji i przeskakiwania w czasie. Nawet z właściwej
historii - tej od 1947 roku - co chwila gdzieś przenosi widza: a to do
Powstania Warszawskiego, a to do 1945 roku, a to - co już jest wręcz
kuriozalne - do współczesnego procesu sądowego. Jakaś scena się pojawia, po czym reżyser zdaje się o niej zapominać. Na przykład do Powstania
praktycznie już nie wraca, a z wątku współczesnego tworzy osobne
zakończenie.
Pierwsza
połowa filmu jest trudna do przebrnięcia. Fatalna fabuła, wprost
idiotyczne dialogi, bezsensowne wątki. Za grosz tutaj analizy decyzji
tych ludzi, uwarunkowań zewnętrznych. Absurdalny wątek miłosno-rodzinny,
który stawia pod znakiem zapytania zdrowie psychiczne głównego
bohatera.
Strona
oprawców pokazana w sposób tak przerysowany, że nie może budzić nawet
niechęci - wulgarni funkcjonariusze, bez jakichkolwiek ludzkich
odruchów, nie mówiąc już o idei. Ulubiona scena reżysera to sranie lub
sikanie w lesie.
Jak
się przebrnie przez połowę filmu robi się zdecydowanie lepiej. Co
prawda są to pojedyncze dobre sceny, a czasami nawet kwestie, ale
pokazują jak wielki jest potencjał filmowy takiej historii. Przede
wszystkim przewija się zagadnienie motywacji do walki. Nie jest prawdą,
że walczyli oni w beznadziejnej sytuacji: "wojna Zachodu ze Wschodem
jest bliska" oznajmia bohater, w najlepszej w całym filmie sekwencji u
lekarza (znakomity Leszek Teleszyński). Ci ludzie naprawdę wierzyli, że powojenny porządek jest kruchy i
wystarczy wytrzymać jeszcze kilka miesięcy, jak cywilizowany świat
zacznie rozprawę ze stalinowskim reżimem.
Drugi
interesujący wątek to stosunek ludności cywilnej do żołnierzy, który
obrazuje bardzo subtelnie scena kradzieży ziemniaków ("kijem rzeki nie zawrócicie"),
czy bardzo wyraziście scena wyroku na domniemanym zdrajcy ze wsi.
Niestety także tutaj reżyser ze scenarzystą wprowadzają idiotyczny i
zupełnie odrealniony wątek dwóch osobników, napotkanych w klasztorze,
którzy mają przyłączyć się do walki. Dziecko by się domyśliło, że coś
jest nie tak.
Szkoda
tego filmu również ze względu na wysiłek realizacyjny. Widać, że twórcy
mieli w głowie krytykę "Historii Roja" i dopracowali sceny dynamiczne.
Wszelkie strzelaniny, akcje wojskowe, ucieczki są nakręcone bardzo
dobrze. Urocze są zdjęcia - wiadomo województwo świętokrzyskie. Montaż
też staje na głowę, żeby jakoś ratować idiotyczne pomysły retrospektywne
reżysera. Aktorsko nie udało się uratować wszystkiego, szczególnie
postacie esbeckie są nie do zagrania (Janusz Chabior co prawda robi co może, ale i tak wychodzi karykaturalnie), ale za to główna postać jest bardzo dobrze zagrana przez Wojciecha Niemczyka.
Dzięki temu jest w tym filmie moment, gdy historia zaczyna wciągać, a
bohater staje się taką prawdziwą z krwi i kości postacią tragiczną.
Na
osobną wzmiankę zasługuje wątek współczesny. Jest on mocno uwypuklony
pod koniec filmu, niestety to kolejny watek schrzaniony przez reżysera.
Współczesne spory wokół żołnierzy wyklętych wciąż są ważne, a niestety
Łęcki kręci tutaj rzeczywistość tak grubymi nićmi, że jego racje zamiast
wybrzmieć popadają w absurd i karykaturę. Fatalna jest również scena z
wręczaniem nagrody przez prezydenta, który został przedstawiony jako
mały kurdupel - naprawdę nie trzeba było aż takich środków żeby
przypomnieć kto pierwszy z polskich prezydentów upomniał się o pamięć o
wyklętych.
Bardzo
szkoda tego filmu, bo nawet z tego materiału, przy kilku korektach
scenariuszowych, lepszym ułożeniu chronologii i wywaleniu scen
absurdalnych można było stworzyć bardzo dobry film. Godny pamięci tych
wspaniałych polskich bohaterów. Cześć im i chwała. I niech ktoś w końcu
nakręci o nich film, na jaki zasłużyli.
Zwiastun:

No comments:
Post a Comment